Po trzech latach od realizacji głośnego
Małego westernu Witold Giersz powrócił do użytej tam po raz pierwszy techniki swobodnego malowania postaci pędzelkiem na celuloidach bez stosowania okonturowań (mniej więcej w tym samym czasie, zupełnie niezależnie, podobną metodę zastosował
George Dunning w filmie
Flying Man). „Czerwone i czarne” okazało się jeszcze większym sukcesem niż wielokrotnie nagradzany „Western”. Zasługa to, jak wydaje się, nie tylko znakomitej plastyki, ale i pomysłowego wykorzystania znanej skądinąd konwencji, w której animator sam pokazuje się na ekranie i prowadzi grę z rysowanymi przez siebie postaciami. „Czerwone i czarne” to utwór nie tylko piękny wizualnie i znakomicie animowany, ale, co rzadkie w polskiej animacji, niezwykle lekki i skrzący się niewymuszonym humorem.